Dominika Olszewska:Pani Sylwia Wilkos w swojej wypowiedzi dla Newsweeka poruszyła szereg interesujących zagadnień, jednak zaproponowana przez nią metoda likwidacji zasygnalizowanych problemów - poprzez likwidację Senatu - przypomina postulowanie wylania dziecka razem z kąpielą.
Nie jest tajemnicą, że w ostatnich latach daje się zauważyć rozrastanie się izby wyższej. Wystarczy jednak odrobina dobrej woli żeby zauważyć, że z problemu tego zdaje sobie sprawę również JKM Monika. Nadania kasztelanii są od dłuższego czasu rzadsze i obejmujące węższy katalog osób niż miało to miejsce w przeszłości. Ponadto pragnę zauważyć, że po zakończeniu poprzedniej kadencji Senatu część senatorów dożywotnich nie odnowiło ślubowania senatorskiego, przechodząc na emeryturę. Jest tajemnicą Poliszynela, że podobnie - prawdopodobnie na dużo większą skalę będzie także z końcem obecnej kadencji. Pozostaje mieć nadzieję, że w ten sposób liczba senatorów dożywotnich trochę się wyreguluje.
Natomiast powinniśmy być otwarci na dyskusję o innych metodach zaradzenia temu problemowi. Być może należałoby zasugerować moratorium na nadawanie nowych kasztelanii. Do rozważenia są też pomysły takie jak obligatoryjny wiek emerytalny dla senatorów dożywotnich, kadencyjność kasztelanii czy zamknięty katalog kasztelanii możliwych do obsadzenia. O tym wszystkim możemy i powinniśmy swobodnie dyskutować.
Jest zrozumiałym, że p. Wilkos boleje nad jej zdaniem niedoreprezentowaniem w Senacie sił nie będących "podporą tronu". Jest to istotnym problemem, tyle że w znacznej mierze wynikającym z postawy tych sił. Po restytucji monarchii najpierw król Michał, a następnie królowa Monika starali się obdzielać kasztelaniami proporcjonalnie różne siły polityczne. Tak się jednak działo, że formacje reprezentujące tę część społeczeństwa, która pozostała sceptyczna wobec przemian ustrojowych - dziś ich reprezentantką jest Obywatelska Rewolucja, ale w przeszłości były to najpierw Lewica, a potem Rządzić Inaczej - niejako w geście dystansowania się od monarchii i izby wyższej odmawiały przyjmowania nominacji kasztelańskich, dopiero z czasem rewidując swe stanowiska. Trudno się zatem dziwić, że dziś siły te mają słabszą pozycję w Senacie.
Rozumiem zastrzeżenie co do frekwencji na sali obrad Senatu oraz przebiegu debat w izbie wyższej. Nie dowodzą one jednak zupełnie niczego, ponieważ co do joty można by je powtórzyć pod adresem Sejmu. Są to trafne uwagi, bardziej chyba jednak pod adresem ogółem naszej kultury politycznej, a nie Senatu.
Zupełnie natomiast nie zgadzam się z krytyką zasiadania w Senacie samorządowców. Wręcz przeciwnie, ja dążyłabym do jeszcze większego "usamorządowienia senatu", wręcz nadania mu charakteru "Izby Samorządowej", zakorzenienia senatorów w społecznościach lokalnych. Dla mnie wzorem jest model francuski, gdzie jest wręcz w dobrym tonie, żeby senator był jednocześnie np. merem jakiejś miejscowości. Dlatego cieszy mnie np. trend delegowania przez sejmiki marszałków do Senatu.