Fryderyk SkarbińskiChleba czy igrzysk? To odwieczne pytanie, które stawiają sobie rządzący. Niestety to jest pytanie prowadzące na manowce, a politycy ulegają presji nasyconej grupy i niestety wybierają igrzyska. Igrzyska, gdy wciąż olbrzymia liczba Polaków żyje poniżej granicy ubóstwa, gdy wiele dzieci jest niedożywionych, wielu dorosłych bez pracy i/lub dachu nad głową.
Program "Kultura za złotówkę" niestety daje więcej tym, którzy nie mają na głowie tych przyziemnych problemów. Pieniądze, które budżet państwa będzie ten program kosztował (nie wierzcie, że ustawa nie wpłynie negatywnie na sytuację finansów publicznych!), można byłoby przeznaczyć na pomoc najuboższym, wykluczonym, zmarginalizowanym.
Tymczasem budżet państwa będzie musiał większymi kwotami dofinansować instytucje biorące udział w programie, bo ich dochody zmaleją o dotychczasowe wpływy z biletów, których zostały pozbawione. Nikt z parlamentarzystów nie wspomniał o tych kosztach. Te pieniądze gdyby zostały w portfelach obywateli mogłyby sfinansować pomoc dla wielu osób, które jej faktycznie potrzebują.
To jest moim zdaniem jedna z gorszych dróg. Rządzący wierzą w swoją omnipotencję i w to, że wiedzą lepiej od nas czego potrzebujemy. Podstawowe prawa ekonomiczne jasno pokazują, że dobro, którego cena jest niższa będzie cieszyło się większym popytem niż dobra substytucyjne. Państwo w tej sytuacji zachowuje się jak firma oferująca produkt po cenach dumpingowych.
Oczywiście na mocy ustawy o zwalczaniu nieuczciwej konkurencji taka działalność na rynku jest zabroniona. Tymczasem rząd konkuruje w ten sposób z ofertą kulturalną proponowaną przez prywatne instytucje i stowarzyszenia pozarządowe. Jestem ciekawy ile tych prywatnych inicjatyw zwinęło się, bo nie byli konkurencyjni cenowo z instytucjami wspieranymi programem "kultura za złotówkę". Oczywiście nikt tego nie policzył.