Wybory 2034 - opozycję przechytrzyły JOWy
Opadł już pierwszy kurz po ogłoszeniu wyników wyborów do Sejmu. Bezapelacyjnym zwycięzcą są ugrupowania współtworzące rząd Marty Fornero-Piotrowskiej, które zdobyły aż 227 z 306 mandatów w Sejmie (licząc z posłami GPR i Mniejszości Niemieckiej). Tak duża przewaga nie byłaby możliwa, gdyby ugrupowania te nie zawarły sojuszu w wielu JOWach. Dzięki niemu podzielona opozycja, która podobnego porozumienia nie zawarła, była w wyborach bez szans na zwycięstwo, co już samo w sobie działało demobilizująco na jej zwolenników. Oczywiście największy triumf odniosła Koalicja Obywatelska, która utrzymała liczbę mandatów sprzed czterech lat (choć wówczas startowała z PSLem, a bez kilku mniejszych partii). To ona została głównym beneficjentem paktu z Prawicą, mimo niewielkiej różnicy głosów w skali kraju, zdobyła prawie o 50 mandatów więcej. Nie ma wątpliwości, że kampania KO była najaktywniejsza. Mimo to ugrupowanie Fornero-Piotrowskiej straciło w ciągu czterech lat aż 1,5 miliona wyborców. Oczywiście cztery lata temu PSL był częścią KO, nie startował też w wyborach BdWR, ale to nie jest chyba jedyne wyjaśnienie tej straty wyborców.
Problemem dla KO, istniejącym zresztą już od wielu lat jest to, że jako ugrupowanie centrowe nie ma ona za wiele chwytliwych haseł, realizuje politykę ciepłej wody w kranie, jedynie reagując na coraz większe strukturalne problemy państwa, nie próbując specjalnie szukać rozwiązania ich przyczyn. Po sześciu latach rządów KO gospodarka jest w coraz gorszym stanie, służba zdrowia od lat jest w zapaści i nieznaczny wzrost jej finansowania niewiele tu pomógł. Jedynie politykę zagraniczną można zaliczyć do dziedzin, w których Polska wyszła ostatnio na plus (choć już ostra polityka w stosunku do Chin ma wielu przeciwników). Pomimo teoretycznie silnego przywództwa Marty Fornero-Piotrowskiej z niewiadomych przyczyn PD oddało dużo miejsc na listach wyborczych niezbyt znanym przedstawicielom małych partii, którzy w JOWach notowali wyniki słabsze od kandydatów PD. Wielu liberalnych wyborców za zupełne kuriozum uznało wzięcie do koalicji od dawna kanapowej Ligi Polskich Rodzin, w przeszłości partii skrajnie prawicowej i eurosceptycznej.
Olbrzymi sukces odniosła Prawica. Niewiele brakowało, a wyprzedziłaby ona KO, co byłoby dużą niespodzianką. Niestety tego sukcesu nie widać aż tak w mandatach, których Prawica zdobyła w JOWach sporo mniej od KO, pomimo paktu wyborczego z większym partnerem z rządu. W wielu okręgach brak kandydata KO wbrew pozorom wcale nie działał bowiem na korzyść kandydatów Prawicy, a wolał wybrać kandydata którejś z partii opozycyjnych lub niezależnego. Oczywiście w drugą stronę też czasem tak to działało, ale jednak w mniejszym stopniu (w wielu okręgach nie było kandydatów prawicowego planktonu, na który mogliby zagłosować wyborcy Prawicy).
Prawica zaprezentowała się w kampanii jako siła bardziej reformatorska, która faktycznie ma jakiś konkretny pomysł na rządzenie. Dzięki dobrze wyważonym postulatom gospodarczym czy ekologicznym była w stanie pozyskać elektorat szerszy, niż tylko konserwatywny. Oczywiście w pewnych kwestiach liderzy Prawicy nie prezentowali się tak dobrze, nie mieli takiego doświadczenia, jak premier Fornero-Piotrowska, ale uczciwie trzeba przyznać, że w kampanii niewiele jej ustępowali. Widać to zresztą po świetnych wynikach Romana Liściowskiego i Scholastyki Kowalskiej na liście krajowej jak i w JOWach (Kowalska zdobyła prawie 80% głosów w swoim okręgu, największy odsetek w skali kraju).
Rządzić Inaczej te wybory przegrało, co do tego nikt chyba nie może mieć wątpliwości. Mimo niezłej kampanii nie udało się odbudować tego, co stowarzyszenie straciło kilkukrotnymi zanikami aktywności w trakcie minionej kadencji. Wielu wyborców straciło na dobre zaufanie do Aleksandra Beskiego po tym, jak ten niemal zaprzestał działalności publicznej na rok przed wyborami. Po tym, jak notowania RI spadły do 2%, wielu wyborców straciło wiarę w sukces. Tej wiary nie przywrócił na pewno fakt, że koalicja zawarła sojusz w JOWach, a opozycja, poza zaledwie kilkoma przypadkami, nie współpracowała. Wiary w sukces nie było też widać w samym Beskim, lekkie awanturnictwo, jakim popisywał się on i jego partyjni koledzy, pozycjonowało RI bardziej na siłę kilkunastoprocentową, niejako "partię protestu", a nie ugrupowanie idące po władzę.
Są też jednak pozytywny. Rządzić Inaczej stało się niekwestionowanym liderem opozycji, choć opozycji słabej, nie mającej nawet 1/3 miejsc w parlamencie (a samo RI nie ma ich teraz nawet 10%). RI udało się także pozyskać część wyborców osłabionej lewicy, wygrało w kilku jej wieloletnich bastionach, co jest dobrym prognostykiem na przyszłość w kontekście ewentualnej przyszłej walki o głosy po stronie przeciwników rządu Fornero-Piotrowskiej.
Spory sukces odniósł Blok dla Większości Rządowej, tak naprawdę będący aideologiczną wydmuszką stworzoną przez współpracowników króla-seniora Michała II. Co prawda ugrupowanie notowało w sondażach wyniki zbliżone do tego, który osiągnęło w wyborach, wielu nie wierzyło jednak, że zdobędzie aż tak dużo głosów. Kampania BdWR nie była bowiem szczególnie aktywna, wielu kandydatów ugrupowania była też postaciami niemal nieznanymi wyborcom. Mimo to na listę krajową BdWR padło ponad 1,3 mln głosów. W dużej mierze jest to zasługa Dominiki Olszewskiej, która dobrze wypadła w debacie przedwyborczej, pozycjonując się na zwykłą Polkę, która unika radykalizmów i ma zdroworozsądkowe podejście do życia. Mając do wyboru słabą opozycję, KO, które w ciągu kadencji realizowało wiele postulatów o charakterze ideologicznym, które później kończyły się wycofaniem z podkulonym ogonem (jak nowelizacja Kodeksu karnego), czy wciąż mocno konserwatywną Prawicę, wielu wyborców wolało poprzeć BdWR. Siłę, która gwarantuje poparcie dla stabilnego rządu, a jednak nie jest ani KO, ani Prawicą. Z BdWR startowało także trochę postaci politycznie nowych, ale i osoby, które miały już doświadczenie w różnych partiach. Można powiedzieć, do wyboru, do koloru, każdy mógł znaleźć tu kogoś dla siebie, szczególnie, wyborca koalicji, który nie mógł zdecydować się pomiędzy KO a Prawicą.
Pewnym wyjaśnieniem sukcesu BdWR może być też nazwa tego komitetu i fakt, że był na karcie do głosowania na początku. Dla części wyborców struktura koalicji rządzącej może być niezrozumiała, jest PD, KO składające się dodatkowo z kilku partii, ogłoszono dodatkowo zawarcie paktu partii koalicyjnych. Ktoś niezorientowany najlepiej w bieżącej polityce, ktoś, kto poszedł do wyborów niejako z obowiązku, mógł myśleć, że BdWR to po prostu wspólny komitet wszystkich partii tworzących koalicję wspierającą rząd Fornero-Piotrowskiej.
Duży sukces odniosła Polska Partia Transhumanistyczna, która zdobyła ponad milion głosów. Co prawda ten wynik nie przełożył się na dużą liczbę mandatów, ze względu na JOWy, ale i tak PPT nie może mówić o porażce w okręgach, jej liderowi Andrzejowi Nowaczykowi udało się wygrać w jednym z okręgów warszawskich, w JOWach wygrały również dwie inne kandydatki PPT. Partii Nowaczyka udało się uczynić popularnymi idee, o których do niedawna niewielu myślało, nie były priorytetem głównych sił politycznych. Co prawda niektóre pomysły PPT budzą obawy, jak chociażby powierzenie sądzenia robotom, ale w wielu innych kwestiach społeczeństwo dostrzegło, że rozwój ludzkości wymaga aktywnego działania państwa w zakresie nowych technologii.
Nie odniósł sukcesu Blok Demokratyczno-Ludowy, który jeszcze na kilka miesięcy przed wyborami notował nawet 20% poparcia. Kampania BDL była słabo widoczna i źle zaplanowana, nie wiadomo dlaczego nikt z tego ugrupowania nie wziął udziału w debacie. Słaby wynik w skali kraju zrekompensowały częściowo sukcesy w JOWach, ale te też nie były spektakularne, bardzo często popularni politycy PSL zamiast w swoich matecznikach startowali w zupełnie innych okręgach, gdzie uzyskiwali niskie poparcie. Także sam szyld BDL nie był wartością dodaną, już chyba dla tego bloku lepiej by było, gdyby wystartował jako Polskie Stronnictwo Ludowe, a kandydaci partii koalicyjnych dostały po prostu miejsca na jego listach. I tak to wyborcy ludowców stanowią zdecydowaną większość elektoratu BDL.
Porażkę odniosło SLD, które zdobyło zaledwie 5% głosów. Jest to najniższy wynik wyborczy w historii tej partii. Tylko dzięki sukcesom w JOWach kilku popularnych polityków SLD udało się rzutem na taśmę utrzymać klub poselski. Partia praktycznie nie prowadziła kampanii, Nikodem Kepp w debacie wypadł słabo, jawił się jako niezdecydowany, bez charyzmy. Kuriozalne było przedstawienie na dzień przed wyborami nowych władz partii a także klubu parlamentarnego, który w zasadzie kończył swój byt (a jego przewodniczący nawet nie odnowił mandatu poselskiego).
Słaby wynik uzyskała także Radykalna Lewica, nie udało jej się pozyskać zbyt wielu byłych wyborców SLD. Co ciekawe kandydatkom RadLewu udało się wygrać w dwóch okręgach zagranicznych (w kraju zaledwie w jednym). Jest to chyba sygnał, że sytuacja w Polsce niezbyt podoba się Polonii, szczególnie tej zachodnioeuropejskiej. Być może ma to jakiś związek z niedawną śmiercią kobiety, której nie wykonano zabiegu aborcji w sytuacji zagrożenia jej życia, za co część społeczeństwa wini konserwatywne ustawodawstwo, które obowiązuje w naszym kraju. W Europie Zachodniej dostęp do aborcji jest standardem. Szansą na odrodzenie lewicy może być sojusz SLD i RadLewu. Pytanie tylko, czy liderzy tych partii będą w stanie się porozumieć.
Do Sejmu dostała się też Konfederacja Korony Polskiej, choć jej wynik nie jest chyba dla Grzegorza Brauna i jego akolitów satysfakcjonujący. KKP udało się pozyskać część radykalnych wyborców Prawicy, która w koalicji z KO idzie coraz bardziej ku centrum. Szansą dla Konfederacji będą zbliżające się wybory do Parlamentu Europejskiego, tu można zbić duży kapitał na hasłach antyunijnych.
Kosma Drzewiński