Komentarz do wyników wyborów do SenatuChyba nikt przed wyborami nie spodziewał się innego wyniku, niż zwycięstwa Zjednoczonej Lewicy. Jego skala jednak dla wielu była zaskoczeniem. Niewielu też spodziewało się aż tak słabego wyniku prawicy – partii rządzącej udało się zdobyć zaledwie jeden (sic!) mandat – i tego, że porażka doprowadzi do zmiany rządu. I tak, ku zaskoczeniu wszystkich, premierem został dotychczasowy radny Sosnowca Łukasz Wójtowicz – mulat i druga najmłodsza osoba na tym stanowisku (po Adriannie Wisłockiej). Sytuacja ta pokazuje, że scena polityczna staje się naprawdę coraz ciekawsza i bardziej dynamiczna. Szkoda tylko, że nie przekłada się to na wzrost zainteresowania polityką wśród Polaków – frekwencja w II turze wyborów wyniosła zaledwie 30%, najmniej od 1989 roku.
Jednoznacznym zwycięzcą wyborów jest Zjednoczona Lewica. Zdobycie 27 z puli 46 mandatów to wynik, który pozwoli lewicy na odgrywanie dużej roli w Senacie II kadencji. Jest to także dobry prognostyk przed planowanymi na marzec wyborami do Sejmu – ordynacja do niego jest korzystniejsza dla lewicy niż senacka (nie ma drugiej tury), a skoro teraz udało się lewicy zdobyć większość mandatów, powinna powtórzyć ten wynik za kilka miesięcy.
Do zwycięstwa ZLewu przyczyniło się wiele czynników. Po pierwsze znudzenie rządami prawicy – te od dwóch lat są jałowe i, poza małymi wyjątkami, aktywności rządu nie widać. Dziś de facto główną rolę odgrywa parlament a duża aktywność lewicy w jego obradach pozwala na zdobycie przez SLD łatki partii dobrze przygotowanej do rządzenia. O ile wynik w pierwszej turze był nieco niższy od oczekiwań – sondaże wskazywały na nawet 50% poparcia, ostatecznie ZLew uzyskał 37%, o tyle druga była dla lewicy zdecydowanym sukcesem. Wydawało się, że wzajemnie poparcie się przez kandydatów PD i prawicy znacząco obniży szanse na zwycięstwo w wielu okręgach, gdzie wyniki 19 października były wyrównane. Okazało się jednak inaczej – wyborcy prawicy w większości nie poszli do urn w Zaduszki (duża część zapewne była poza domem odwiedzając groby bliskich). Lewicowi kandydaci wygrali nawet w takich bastionach prawicy, jak Rzeszów czy Tarnów, a tylko minimalnie przegrali w Nowym Sączu i Przemyślu. Daje to duże szanse na zdobycie znacznej większości w Sejmie podczas wyborów w marcu. Świetny wynik Szamira DeLeona w Poznaniu daje mu mandat do starania się o fotel premiera po wyborach do Sejmu.
Trudno jednoznacznie ocenić wynik Postępowych Demokratów. Z jednej strony zajęli oni drugie miejsce i procentowo poparła ich w pierwszej turze niemal 1/3 Polaków, z drugiej wielu znanych senatorów partii przegrało (z 56 liczba senatorów w Obywatelskim Klubie Ludowym spadła do 38). Niewątpliwie wynik wzmacnia partię, choć nie spełnił na pewno jej oczekiwań. Mimo przegranych większości dotychczasowych senatorów, partii udało się wywalczyć kilka nowych mandatów, głównie w okręgach dotąd reprezentowanych przez prawicę. Dobrym ruchem okazał się zatem widoczny od kilku miesięcy bardziej konserwatywny kurs partii – o ile w walce o głosy centrolewicy PD jest z góry skazane na niepowodzenie, o tyle na pozyskanie części prawicowych wyborców ma duże szanse. Choć do zwycięstwa w marcowych wyborach to raczej nie wystarczy, to na umocnienie w roli głównej partii opozycyjnej już powinno.
Działający dziś w koalicji z PD PSL jest jednym z głównych przegranych tych wyborów. Ludowcom udało się uzyskać zaledwie jeden mandat – dla ich liderki Andżeliki Możdżanowskiej. Okazuje się, że dziś rolniczy elektorat chętniej głosuje na Zjednoczoną Lewicę, do której należy przecież także m. in. Samoobrona, a nie na mało widoczny w ramach PD PSL. Chodzą słuchy, że dni prezes Możdżanowskiej na swoim stanowisku są już policzone – pytanie tylko, kto mógłby ją zastąpić – obecni posłowie ludowców nie są zbyt medialni i trudno powiedzieć, czy ktokolwiek z nich sprawidziłby się jako lider. Na pewno partia musi przemyśleć swoją przyszłość, jeśli w kolejnej kadencji Sejmu chce jeszcze cokolwiek znaczyć.
Wynik prawicy można skomentować jednym zdaniem. To katastrofa. Przed wyborami mówiło się, że koalicji PLK+PiS+SS-K łatwo będzie odnieść relatywny sukces – sondaże były dobre, a nawet zdobycie dziesięciu mandatów zdecydowanie umacniałoby pozycję prawicy w Senacie. Spodziewano się, że dzięki wystawieniu znanych polityków, w tym wielu ministrów, koalicja co najmniej utrzyma dotychczasową reprezentację w izbie wyższej. Nadzieje te okazały się płonne. Koalicja prawicy była kompletnie niespójna, brakowało jej nie tylko lidera, ale nawet jakiegoś elementarnego wspólnego programu, co uwidoczniło się szczególnie w debacie i burzy, jaką wywołał występ w niej Łukasza Wójtowicza. Okazało się, że reprezentant koalicji składającej się głównie z zadeklarowanych monarchistów, którzy kilka lat temu wprowadzali kurialny Senat, opowiada się za przywróceniem powszechnych wyborów do niego. Nie był to jedyny słaby punkt Wójtowicza podczas debaty – mówił on językiem krótkim, wymieniał puste slogany nie potrafiąc przekonująco uargumentować swoich postulatów. Chcąc zachęcić do głosowania na prawicę wyborców centrowych, zniechęcił tych konserwatywnych, stanowiących bazę ugrupowania. Jeśli tak miałaby wyglądać zjednoczona prawica, to może lepiej, że rozpadła się jeszcze w trakcie wyborów, pomiędzy pierwszą a druga turą. Tylko to bowiem chyba uratowało wybór dwójki senatorów z SS-K, które jawnie zdystansowało się od Wójtowicza i nie weszło w skład jego rządu. I tak najsilniejszej dziś partii w Sejmie udało się wygrać tylko w jednym okręgu tylko dzięki temu, że jej kandydat miał za rywala kontrowersyjnego Krzysztofa Hansa.
PLK jest teraz w bardzo trudnej sytuacji. Na czele partii wciąż formalnie stoi Weronika Ryszkowska. Wybór nowego prezesa może być problematyczny. Wcale nie jest bowiem pewne, że działacze poparliby na tym stanowisku nowego premiera Łukasza Wójtowicza. Wielu ma dość chłodny stosunek do jego powołania na szefa rządu i uważa to za dość ryzykowne na kilka miesięcy przed wyborami do Sejmu. Powszechnie uznaje się go za zbyt młodego i niedoświadczonego na tak ważne stanowisko – warto zwrócić uwagę, że dotąd był tylko radnym Sosnowca. Co prawda była już młodsza premier – Adrianna Wisłocka, ale ona zasiadała już wówczas w Sejmie drugą kadencję oraz miała pewne doświadczenie w rządzie. A i tak była powszechnie krytykowana i jej krótkie rządy nie są pamiętane zbyt dobrze (choć na pewno nie można za to obwiniać samej Wisłockiej, której pozycja w ówczesnej koalicji była słaba).
Nie wiadomo, czy w ogóle rząd Wójtowicza uzyska poparcie w Sejmie i Senacie. Po odejściu z koalicji SS-K i kilku innych posłów większość w izbie niższej jest minimalna. W izbie wyższej nie ma jej wcale i rząd musi liczyć na poparcie senatorów niezależnych. Wobec wewnętrznych konfliktów w obozie władzy trudno powiedzieć, czy uda się uzbierać odpowiednią ilość głosów. Jeśli rząd nie uzyska wotum zaufania w którejkolwiek z izb, będzie musiał złożyć dymisję. Niekoniecznie oznacza to jednak, że rząd automatycznie straci w tej sytuacji władzę – przy współpracy z dworem może w zasadzie funkcjonować do marca, a nawet kwietnia. W podobny sposób przez kilka miesięcy w 2020 roku funkcjonował, bez expose i wotów zaufania, rząd Marty Fornero-Piotrowskiej. Co prawda są bowiem kolejne konstytucyjne kroki powoływania rządu, jednak bez poparcia ze strony koalicji rządzącej może nie udać się z nich skutecznie skorzystać. Jeśli wybory do Sejmu zostaną wkrótce rozpisane (co musi nastąpić do 13 grudnia), nie będzie nawet zagrożenia obligatoryjnym skróceniem kadencji izby niższej i przyspieszeniem elekcji o kilka tygodni.
Kompletną porażkę poniósł PiS. To ta partia jest chyba największym przegranym wyborów – nie zdobyła ani jednego mandatu (przed sześciu laty uzyskała ich sześć). Coraz częstsze są opinie, że PiS nie powinien kontynuować wyborczej koalicji z PLK i spróbować samodzielnego startu do Sejmu. Wydaje się, że takie sugestie są słuszne. O ile bowiem ordynacje do Senatu czy europarlamentu są korzystniejsze dla bloków wyborczych, o tyle w tej do Sejmu ma to, przynajmniej częściowo, mniejsze znaczenie. Wydaje się, że w obecnej sytuacji najlepszym wyjściem byłoby wystawienie przez PiS i PLK osobnych list krajowych, a w JOWach poparcie wspólnych kandydatów. Tak większość partii prawicowych dogadało się w 2019 roku i dzięki temu uzyskały one wówczas całkiem wysoki wynik. Dzięki osobnej liście krajowej PiS miałby szansę na pozyskanie części bardziej socjalnych wyborców, których odpychają liberałowie z PLK. Co prawda większość z nich została bezpowrotnie, przynajmniej na ten moment, utracona na rzecz lewicy, jednak zawsze PiS zdobędzie te kilka procent głosów, a może nawet przy dobrej kampanii uzyskać wynik dwucyfrowy, co przełoży się w kolejnej kadencji na własny klub parlamentarny. Start w koalicji z PLK sprowadzi natomiast partię Morawieckiego najprawdopodobniej do roli takiej, jaką dziś ma PSL w ramach PD.
Wobec wyborczej porażki pod dużym znakiem zapytania stoi dalszy los wicepremiera Mateusza Morawieckiego. Za kilka dni ma zebrać się Komitet Polityczny by zdecydować o przyszłości partii. Czy będzie on oznaczał także koniec prezesury Morawieckiego? Trudno powiedzieć, ale na pewno sytuacja polityka nie jest różowa. Jako były bankier nie jest on zbyt przekonujący dla socjalnego elektoratu PiS. Jego pierwszy sprawdzian wyborczy ( w poprzednich elekcjach partię prowadziła Renata Budzyńska) zdecydowanie nie był dla partii pomyślny. Jedynym, co może uratować Morawieckiego jest to, że do wyborów do Sejmu pozostało już bardzo niewiele czasu, a zmiana lidera przed samą elekcją może być ryzykowna. PiS od dawna daje się poznać jako partia pragmatyczna i wydaje się, że tym razem może znów dać temu wyraz.
Wynik SS-K nie napawa optymizmem, choć na pewno to, że partia zdobyła więcej mandatów niż PLK i PiS razem wzięte jest dla niej niewątpliwie pewnym sukcesem. Pozycja partii w senacie nie zmieniła się – pozostała z liczbą czterech mandatów. Wynik w drugiej turze uratowało chyba tylko to, że SS-K opuściło koalicję i samo poprowadziło kampanię w dwóch okręgach, dzięki czemu jego kandydatom udało się nieznacznie wyprzedzić kandydatów ZLewu. To, samo w sobie, nie jest jednak sukcesem – okręgi te to jedne z największych bastionów prawicy. Wydaje się jednak, że w marcowych wyborach do Sejmu partia Joanny Poniatowskiej-Pawłowskiej może nawet, choć to dziś wydaje się dość śmiesznie brzmieć, powalczyć o hegemonię na prawicy. Ma szansę na trzecie miejsce, o ile tylko przezwycięży pewne wewnętrzne niedogodności, a są nimi przede wszystkim niezbyt dobrze rozwinięte struktury – dziś poza dawną Galicją i może w trochę mniejszym stopniu Lubelszczyzną, jest w tym aspekcie bardzo słaba (choć i tak należy przyznać, że silniejsza niż jeszcze przed rokiem).
Umiarkowany sukces odniosło Stronnictwo Centrowo-Demokratyczne Krzysztofa Hansa. Co prawda partii nie udało się zdobić żadnego mandatu, ale wcale niewiele brakowało, aby było inaczej. Krzysztof Hans zdobył w okręgu krakowskim aż 47% głosów - gdyby powtórzył ten wynik w wyborach do Sejmu, miałby mandat w kieszeni. Skuteczna okazała się kampania polegająca na krytyce części rozwiązań ustrojowych i prowadzona prostym, trafiającym do wielu ludzi językiem. Oczywiście nie obyło się bez wpadek, ale na pewno tym razem agitacja stała na wyższym poziomie niż wcześniej. Dość dobrze, jak na siebie, wypadł też Krzysztof Hans w przedwyborczej debacie telewizyjnej. Jeśli partia będzie kontynuowała obecny kurs i brała lekcje z dotychczasowych błędów, nie popełniając przy tym kolejnych większych, ma szanse na rozsądny wynik w wyborach do Sejmu i zdobycie nawet kilkunastu mandatów.
Spodziewany wzrost poparcia zaliczyła Górnośląska Partia Regionalna (teraz 2,54%, w wyborach do Europarlamentu 1,83%, a, jeszcze jako RAŚ, w wyborach samorządowych 1,6%), co jednak nie przełożyło się na wzrost liczby mandatów – partia pozostała z jednym senatorem. Walkę o reelekcję przegrał z Moniką Rosą z PD jedyny dotychczasowy senator partii Andrzej Roczniok, wygrał jednak, dzięki m. in. poparciu tego samego PD, konkurując z kandydatem ZLewu, przewodniczący Sejmiku Górnośląskiego Janusz Wita. Jest to symptomem przepływu elektoratu GPR – dziś na regionalistów głosują, częściej niż wcześniej, mieszkańcy obrzeży województwa. To głównie oni są niezadowoleni z dość nisko ocenianych rządów szerokiej koalicji pod wodzą marszałek Agnieszki Kostempskiej. Wydaje się, że dzięki wycofaniu bardziej radykalnych działaczy GPR ma szansę na zwycięstwo w przyszłorocznych wyborach samorządowych na Górnym Śląsku i nie powinno w tym zaszkodzić nawet wzmocnienie słabszej tu niż w reszcie kraju lewicy.
Zadziwiająco wysoki wynik zdobyła Radykalna Lewica. Wielu jej kandydatów uzyskało wyniki pomiędzy 5 a 10%, a lider koalicji Piotr Tkaczowski zdobył w swoim okręgu aż 13% głosów. Nie pozwoliło to oczywiście nawet na wejście do drugiej tury, ale daje pewne nadzieje na zdobycie mandatów w wyborach do Sejmu. To byłby już niewątpliwy sukces zważywszy, że skrajnej lewicy nie było w polskim parlamencie od lat.
Do Senatu dostała się też trójka niezależnych senatorów, co jednak nie jest jakimś specjalnym wyczynem – wszyscy pełnili już swoje mandaty w poprzedniej kadencji. Jeśli zatem nowe osoby pojawiły się w izbie wyższej, a takich było dużo, to zdobyły mandaty dzięki partii, z której ramienia startowały.
Wybory na pewno przynioły izbie wyższej powiew świeżości. Ten na pewno się przyda – w końcu Senat to jedna z najbardziej konserwatywnych instytucji obecnego ustroju. Choć stał się jednym z pierwszych organów, w których lewica zaczyna odgrywać dużą rolę, w obliczu jej rządów stanie się najpewniej instytucją hamującą ewentualne radykalniejsze poczynania władzy. Dobrze jednak, że jej skład stał się bardziej pluralistyczny – dzięki temu ta działalność hamulcowa nie przybierze zbyt dużych rozmiarów i nie powinna prowadzić do konfliktu pomiędzy izbami. Wydaje się, że dobrze rozumie to marszałek Liściowski rezygnując z ubiegania się o reelekcję i sugerując wybór kogoś z Obywatelskiego Klubu Ludowego. Centryście na pewno łatwiej będzie doprowadzić do kompromisu z lewicowym rządem niż konserwatyście.
dr Kosma Drzewiński