Język migowy. Rząd próbuje ratować nierealny pomysł poprzednikówOd kilku miesięcy polska edukacja mierzy się z nieprzemyślanym pomysłem poprzedniej koalicji, by wszystkich uczniów uczyć języka migowego w zakresie niemal podobnym do nauki historii. Chociaż dzięki zabiegom administracji rządowej (przesunięcia finansowe) i samorządowej (powiatowa koordynacja planów szkół między dyrektorami) udało się w dużej mierze obowiązek zrealizować, w wielu miejscach wciąż są problemy.Minister oświaty i kultury, Danuta Jędrzejczak wyjaśnia, że
winny jest brak przygotowania odpowiedniej bazy finansowej (zabezpieczenie środków na dokształcanie nauczycieli, by mogli zdobyć konieczne uprawnienia),
merytorycznej (brak zorganizowania szerokiego zaplecza dokształcenia u nauczycieli),
prawnej (która umożliwiałaby, żeby np. tłumacze języka migowego bez uprawnień pedagogicznych mogli w pierwszym etapie zastąpić nauczycieli), czy
technicznej (narzucenie kryterium ponad 120 godzin w cyklu). Robi jednak, co się da.
- Poprzedni rząd podrzucił "kukułcze jajo". - wyjaśnia. Resort zamierza
podjąć w najbliższych tygodniach inicjatywę, by zmienić reguły tamtego rozporządzenia. - Zmienimy zakres godzinowy, inaczej przyszły rok szkolny byłby dramatyczny. Obecnie obowiązek dotyczy nowego rocznika licealnego, więc trzeba zapewnić "pokrycie" dla 40 godzin. Przyszły rok musiałby pokryć 80 godzin. Za dwa lata, już trwale, 120 godzin. - tłumaczy minister. - Resort
zmieni reguły, żeby od przyszłego roku podstawa wynosiła w cyklu trzyletnim tylko 60 godzin. Pozwoli to utrzymać w przyszłym roku poziom obecny, a za dwa lata - nie zdemolować systemu. - dodaje.
Rząd wykorzysta ten czas, żeby zwiększyć nakłady finansowe, a nauczycielom
stworzyć możliwości przygotowania do zrealizowania obowiązku. - Cele były ambitne, ale nasi poprzednicy wykazali się nieroztropnością. W niektórych miejscach w kraju, mamy sygnały, że
samorządy próbują balansować na krawędzi obowiązku, wysyłając tłumaczy, którzy są zatrudnieni dla potrzeb administracji. Generuje to jednak koszty, bo obecny musi być nauczyciel. Nauczyciel, któremu trzeba zapłacić, a który uczy się tak naprawdę razem z uczniami. - wyjaśnia. - Rząd
przesunął też kilka milionów złotych, by doraźnie ratować sytuację. - dodaje. Przez nadgodziny, dofinansowywanie przejazdów, szybkie kursy.
Eksperci komentują, że rząd radzi sobie z realizacją nierealnego pomysłu poprzedników relatywnie dobrze, jak na trudne warunki, z którymi się zetknął. - Niestety,
w poprzedniej koalicji ideologiczne wyobrażenia wzięły górę nad faktami. Za dużo polityki, za dużo lansu, za dużo "fajności" - za mało rozwagi. Polskiej edukacji zafundowano pożar, który obecny rząd próbuje gasić. Ma jednak
trudną sytuację - musi grać na regułach poprzedników, bo inaczej oni będą podbijać bębenek, że nowa koalicja jest nienowoczesna. A okazuje się, że radzi sobie całkiem nieźle. Widać doświadczenie menadżerskie. - mówi Jan Tarkowski, ekspert edukacyjny.